Maćkowa wyprawa za ocean (1998)
artykuł czytany
3123
razy
W księżycową jasną noc.
Gwiaździsta noc gdzieś w górskiej dolinie rezerwatu Indian Arapaho. W tle słychać spadającą kaskadę strumyka Wind River, przede mną łyska oświetlone pełnią księżyca, krystalicznie czyste jezioro. Wokół piętrzą się czarne góry Tetonu poprzetykane łysinami skał.Jestem sam, jeśli nie liczyć śpiącego w namiocie współtowarzysza podróży. Sam na ziemi, którą naście lat temu oglądałem oczami wyobraźni, wspomaganą lekturami powieści Karola Maya. Obok mojego legowiska żarzy się ognisko - sto lat temu ściągnęłoby mi na głowę Indian z odległości kilkunastu mil. Dziś mogę obawiać się tylko zaziębienia; a niech tam, musze spać na podobieństwo bohaterów moich ulubionych książek! Tu jest prawdziwy, wciąż Dziki Zachód. Z dala od autostrad, od krzykliwych reklam, od tak zwanej cywilizacji plastiku. Na całej przestrzeni, którą mogę ogarnąć wzrokiem nie widać ani jednego światełka stworzonego ludzka ręką, czasem tylko skrada się gdzieś wysoko samolot, częściej przemykają umierające w naszym powietrzu meteoryty.Dla starych wędrowców nic dziwnego, góry, las, woda, księżyc... ale jednak odrobiny magii dodaje świadomość miejsca i obcy śpiew nocnych ptaków. To tu jest jedno z tych niewielu miejsc, których biały człowiek nie zdołał skraść czerwonoskórym.
Spokojna ton jeziora namawia do nocnej kąpieli przed snem a strzegące wody pinie obiecują trzymać straż nad moim snem. Żal kłaść się spać takiej nocy, szkoda tracić każdą nutę szemrzącego strumienia. Zbrodnią jest zamykać oczy na bogactwo setek odcieni szarości.Jakie wiec barwy przyniesie świt? Jakie tajemnice obnaży wschodzące słońce? Czy starczy mi przymiotników, do tej pory posłusznych mej woli? Czy klisza fotograficzna potrafi przekazać czar tego zakątka?
Nad górskim łańcuchem wzeszła Gwiazda Poranna, czas spać.
Stairway To Heaven, Highway To Hell.
Czwartek
Na wyprawę wyruszyliśmy we czwartek późnym popołudniem tym razem kierując się na zachód autostrad ą 80, aż do Rawlins. Miasteczko jak inne środkowoamerykańskie - niska zabudowa, rozległa powierzchnia... nie ma co opisywać. Z Rawlins odbiliśmy na Lander, a następnie przez rezerwat Indian Arapaho do Dubois. W drodze do Lander mijaliśmy całkowicie spalony sąmochód, dogaszała go lokalna ochotnicza Emergency Service, dopi ero po kilku minutach minął nas pędzący na sygnale radiowóz policyjny. Cóż, sąmorządy znów górą. Do Dubois nie dotarliśmy tej nocy, szukając noclegu przypadkiem skierowaliśmy się w całkowicie boczną, żwirową dróżkę. Po pół godzinie jazdy natrafiliśmy na idealne miejsce do spania: kotlinkę pomiędzy dwoma grzbietami górskimi, spomiędzy których wypływała Wichrowa Rzeka wpadając do czyściutkiego jeziora z widokiem na odległy, ośnieżony szczyt Washakie Needles. Widok naprawdę zapierający dech w piersiach, tym bardziej że trafiliśmy na pełnię księżyca - zdecydowaliśmy się tu spać.
Piątek
Po porannej kąpieli w lodowatym jeziorze obudziłem bestialsko Olka o nieludzkiej godzinie 7:30. Szybko pozbierawszy manatki ruszyliśmy w dalszą drogę, cofając się na chwilę d o Red Rock, zachwalany punkt w przewodnikach. I rzeczywiście, widziana w nocy skała w dzień prezentowała się o wiele okazalej, niż oświetlona kilka godzin wcześniej księżycem - barwą przypominała formacje Wielkiego Kanionu lecz była oczywiście tylko "niewielk ą" ska łą. W ogóle Wyoming słynie z tego, że w jednym stanie można spotkać większość atrakcji z innych stanów. A więc i prerie i kaniony i piękne jeziora i wysokie góry. A wszystko co najwyżej o dzień drogi z krańca na kraniec stanu.
Po drodze do Teton u zahaczyliśmy o Dubois, celem zatankowania sąmochodu. Obsłużył nas Włoch, który utknął tu już 28 lat temu. Dubois miejscami zachowało charakter miasteczka Dzikiego Zachodu, budynki sprawiały wrażenie co najmniej półwiecznych, jeśli nie starszych. Jako że klimat tu jest suchy, to drewno mogło przetrzymać wiele lat. Mijaliśmy nawet starą kopalni ę, z wejściem wykutym wysoko w skale. Czas jednak naglił.
Z Dubois pojechaliśmy już do Wysokiego Tetonu, jakby odpowiednika naszych Tatr Wysokich z Jackson w roli Za kopanego. Nazwa miasta wywodzi się oczywiście od prezydenta Usą a nie od pewnego beżowego piosenkarza.
Góry Grand Teton nie są najwyższym łańcuchem należącym do Gór Skalistych, ale i tak pną się wzwyż na 2100m od dna kotliny Jackson Hole. Nazwę swa zawdzięczają na poły Indianom, na po ły francuskim traperom. Ci pierwsi nazywali je Teewinot (Wiele W ieżyczek - a to dzięki kształtowi szczytów, jakby regularnych stożków). Inne zdanie mieli Francuzi, którym góry skojarzyły się jednoznacznie (Grand Teton oznacza Wielkie Piersi). Zawsze ośnieżone, stłoczone i groźnie wyglądające szczyty zapraszają amatorów wspinaczek wysokogórskich obiecując trudy ich zdobycia. Pierwsze kroki, a raczej dociśnięcia gazu skierowaliśmy na Signal Mountain (2314m), na któr ą można wjechać sąmochodem, mimo że szczyt jej sięga sporo wyżej niż nasze Rysy. Wiem, że zdobywanie szczytów sąmochodem nie przysparza chwały, ale z uwagi na mała ilość czasu odwrotnie proporcjonalną do odległości, czuję się usprawiedliwiony takim rozwiązaniem problemu zwiedzania. Widok ze szczytu na wysokie partie Tetonu był nieco zepsuty chmurami, natomiast przeciwległa dolina Jackson Hole z przepływającą Rzeka Żmijową (Snake River - znów kłaniają się westerny), w pełni oświetlona słońcem mieniła się rożnymi odcieniami zieleni i stalowego błękitu luster wodnych rozsianych jezior.